W Przystanku “Świetlica” zawsze dzieje się milion rzeczy na raz. Dzieci i wychowawcy wciąż wymyślają nowe projekty i zabawy, a w międzyczasie pomagają innym lokatorom ośrodka dla cudzoziemców.
Zapraszam Was do spojrzenia na Przystanek moimi oczami.
Olga Kurczak
Pierwsze wrażenie: trudny dojazd. Ośrodek znajduje się niedaleko od Warszawy, a stosunkowo najszybciej jest dojechać kolejką SKM, która zatrzymuje się w Otrębusach. Stamtąd czeka mnie około półgodzinny spacer leśną drogą do Dębaka.
Ośrodek mieści się w starej bazie wojskowej. Jest otwarty, tzn. że mieszkańcy mogą go teoretycznie swobodnie opuszczać w każdej chwili, ale mimo wszystko panuje tu atmosfera izolacji. Teren jest zalesiony i ustronny, tak jakby cudzoziemców starano się odizolować.
Atmosfera zabawy
Wchodząc należy się wylegitymować. Strażnik sprawdza czy mam zgodę, o którą uprzednio wystarałam się w urzędzie. Przechodzę przez podjazd i mały skwer aż do budynku, w którym znajdują się pokoje mieszkańców i część wspólna. Dla dzieci wydzielone są cztery pomieszczenia: sala do nauki języka polskiego, sala do odrabiania lekcji, biblioteka i nasza świetlica.
Pokój Przystanku, choć malutki, tętni życiem. Od początku czuję się jak w świetlicy w swojej szkole podstawowej – panuje tu ta sama atmosfera zabawy, opieki, ciekawości i kreatywności. Po lewej stronie mamy szafkę pełną rolek. Jest ich cała masa, bo przecież musi starczyć dla każdego! Stanowią jeden z najważniejszych elementów wyposażenia świetlicy, bo jazda na rolkach to jedna z ulubionych aktywności dzieci. Szczególnie teraz, gdy na dworze wita nas słońce i wiosenne ciepło.
Jeżeli chcą pojeździć w weekend lub w czasie, gdy nie ma opiekunów, spisują kontrakt z datą wypożyczenia i zwrotu. Oczywiście kolorowym pisakiem na kolorowym papierze, aby nie było za bardzo oficjalnie. Dzieciaki poświadczają umowę własnoręcznym podpisem. To fajna nauka odpowiedzialności.
Pani Ala uczy się na rolkach…
Ani pani Ala, ani pan Mateusz, którzy tego dnia akurat pracują w świetlicy, nie potrafią jeździć na rolkach. Chętnie więc towarzyszę U. w przejażdżce. Wybieramy rolki, sprzątamy po wcześniejszej zabawie i śmigamy na zewnątrz.
Na dworze najwięcej czasu spędza się na wybrukowanym dziedzińcu, dość sporym, otoczonym ławkami. U. próbuje najpierw uczyć panią Alę jazdy na rolkach. – Teraz muszę nauczyć się stać, a może za miesiąc będę jeździć – mówi pani Ala po angielsku. Posługujemy się wieloma językami na raz – głównie polskim, bo to ważne dla dzieci, czasem też właśnie angielskim czy rosyjskim, jeżeli dzieci czują się z tym bardziej komfortowo.
Nasz tor do rolek składa się z dwóch odcinków wybrukowanego chodnika oraz asfaltowego podjazdu, ozdobionego kolorowymi kropkami, mającymi zapewne ułatwiać grę w klasy lub zwyczajnie rozweselać dzieci. Na rolkach rozmawiamy z U. o tym, jak uczyła się na nich jeździć i jak dobrze jej szło.
Krążymy wokół małego placu zabaw i kawałka zieleni, rozmawiając o Przystanku. Na dziedzińcu zostawiliśmy panią Alę, która nadal starała się nauczyć stania na rolkach, a towarzystwa dotrzymywały jej K., M. i pan Mateusz. Potem bawimy się w przeskakiwanie skakanki, która składa się z samego sznurka pozbawionego rączek. Dzieci, a nawet jedna z mam, skaczą w klapkach i rolkach, śmiejąc się przy tym i bijąc sobie nawzajem brawo, mimo że wszyscy wypadają z gry po zaledwie kilku skokach.
… A pan Mateusz przegrywa w badmintona
Następna zabawa: badminton. Pan Mateusz rysuje kredą boisko i gra we dwójkę z M. dopóki do na boisko nie wbiegnie K., twierdząc że na pewno uda mu się pokonać pana Mateusza i swoją koleżankę. Aby było sprawiedliwie, do gry dołącza pani Ala. Dzieciaki są jednak tak zaangażowane w rywalizację, że lotka lata jedynie między nimi, magicznie omijając wychowawców. Jako arbiter mam ogromnie ważną rolę sprawdzania, czy lotka zostaje w polu. Stres ogromny – zawodnicy rywalizują zawzięcie, a bliski kontakt z linią wywołuje pełne emocji krzyki: – Weszło! Wyszło! Nie ma!
Godzina w Przystanku upływa bardzo szybko. Po dwóch setach badmintona mam jeszcze tylko czas na ostatnią krótką przejażdżkę z U. Po niej wracamy do pokoju Przystanku i pomagamy w sprzątaniu. K., który przed moim przyjściem robił na podłodze “eliksiry” z kredy i wody, uciekł z miejsca zbrodni. Wychowawcy zostawią ten kawałek podłogi nieposprzątany i zabezpieczą taśmą. Teraz to będzie “Zona K.”. Teraz już muszę już zbierać się w powrotną podróż. Do zobaczenia, Przystanku!